Reckless Theater

NYC – odcinek piąty

Po dłuższym czasie blogowego obijania się wracam po raz ostatni z moimi zapiskami zza Atlantyku. W tym odcinku będzie trochę o kompetytywnej improwizacji w Nowym Jorku, Reckless Theatre, nowym miejscu dla niezależnej improwizacji i gościach z Warszawy.

No dobrze, nie obijałem się tak bardzo – długa przerwa wynika głównie z miesięcznych intensywnych warsztatów teatru fizycznego zgodnie z metodologią Jacquesa Lecoqa. O tym opowiem szerzej w osobnym wpisie, który jest w trakcie wykluwania się i ukaże się pewnie w przeciągu tygodnia. Asia też obiecuje zaległą relację z Del Close Marathon , więc początek nowego sezonu przywita was nawałem lektury.

Dnia 17 lipca br. wybrałem się na, zapowiadany w UCB jako najśmieszniejsze wydarzenie, “Cage Match”, czyli improwizacyjne walki w klatce. Obrońca tytułu z poprzedniego tygodnia, grupa Slingshot mierzyła się z pretendentem w postaci grupy The Mannequin Room. Pokój Manekinów wygrał z Procą głosami publiczności 111 do 56. Nie będę się rozpisywał o przebiegu rywalizacji, po kilku moich wpisach na blogu pewnie można wywnioskować jakie mam generalne zdanie na temat UCB i ten występ tego nie zmienił. Zasady Cage Match są proste: drużyny dostają po 25 minut na scenie i mogą zrobić cokolwiek im się żywnie podoba aby jak najbardziej rozbawić publiczność. Widzowie dostają kartki do głosowania, głosy na koniec spektaklu są obliczane i zwycięzca, oprócz glorii, otrzymuje prawo obrony tytułu w kolejnym tygodniu. Samo w sobie nic odkrywczego. Przy okazji jednak chciałem zwrócić uwagę na samą instytucję Cage Match, która istnieje prawie tak długo jak samo UCB, ma swoją stronę internetową ze statystykami z których dowiadujemy się na przykład, że:

  • w obecnym sezonie absolutnym dominatorem jest, utrzymująca się od trzech sezonów w czołówce, grupa Fuck That Shit
  • w tabeli all-time prowadzi grupa Death By Roo Roo, która wygrała 64 pojedynki i uzbierała łącznie rekordową ilość 7684 głosów
  • od 2000 roku rękawicę podjęło w sumie 331 grup a trzeba pamiętać, że aby móc wystąpić w Cage Match, trzeba albo być house teamem, albo zwyciężyć 3 razy pod rząd w Indie Cage Match, który gromadzi kolejne setki grup. Maksymalnie połowa członków grup w Indie Cage Match może być w składach Haroldowych lub Lloyd teams (o nich pisałem w odcinku czwartym), ale za to wszyscy członkowie muszą mieć ukończony minimum poziom Improv 201 w UCBTC… Jednym słowem skala jest ogromna i pokazuje tez charakter całego środowiska improwizacyjnego skupionego wokół UCB.
Kartka do głosowania w Cage Match
Kartka do głosowania w Cage Match

Cage Match ma swoje odpowiedniki w Magnet Theater (INSPIRADO, reklamowany jako jedyny konkurs improv na świecie…), Reckless Theater (CATCH 22), Triple Crown (Indie Indie Cage Match) i pewnie w tysiącu innych miejsc, o których nie mam pojęcia.

A skoro jesteśmy przy konkursach to warto wspomnieć o zupełnie innej, bardziej przyjaznej formie kompetytywnego improv. Działający od stycznia tego roku Reckless Theater, zapowiadany jako miejsce improwizacyjnego eksperymentu, będący na rubieżach komercyjnego świata improwizacji teatralnej (no trochę przesadzam z tym komercyjnym światem…) już samym wyglądem swojej strony internetowej obiecuje nienarzucającą się, minimalistyczną i bezpretensjonalną atmosferę. Takie też jest uczucie gdy wchodzi się przez oznaczone jedynie mikroskopijnym logotypem do siedziby teatru przy 29. ulicy, w bliskości doków i przy gigantycznym budynku USPS. Na wejściu wita nas przytulny wystrój małego hallu a zaraz za dużym drewnianym stołem mieści się kasa z miłą obsługą.

Kasa w Reckless
Kasa w Reckless

Pierwszy spektakl na którym byłem to Big Fiasco Knock Otut, czyli oparta z grubsza na zasadach Micetro rywalizacja, w której kilkunastu improwizatorów, wywoływanych przez “reżysera” albo lepiej: gospodarza wieczoru, dostają kolejno do grania sceny dwu- i wieloosobowe, monologi, piosenki i podobne improwizacyjne zadania. Każda scena (i razem z nimi wszyscy w niej grający) otrzymuje za pomocą klaskomierza punkty. Pod koniec wieczoru, punkty są podsumowywane indywidualnie i ci, którzy grali w najlepiej ocenionych scenach mierzyli się w finałowym zadaniu. Trzy osoby w finale miały za zadanie zasiadać do stołu randkowego z osobą z publiczności i jak najdłużej się przy tym stole utrzymać prowadząc interesującą rozmowę. Osoba z widowni miała prawo pstryknąć jak tylko nie podobało jej się cokolwiek co improwizatorzy powiedzieli lub zrobili bądź czuła pierwsze objawy znużenia rozmową. Taka forma rywalizacji daje wspaniałe efekty – patrząc na to z perspektywy teorii gier (mogę się wypowiedzieć na ten temat jako quasi ekspert, ponieważ mam w tej dziedzinie magisterium i rozgrzebany przed laty doktorat…), każdemu z performerów “opłaca się” grać dla dobra sceny i odpuszczać swoje pomysły na rzecz tradycyjnie lepszych pomysłów partnerów scenicznych – a to przecież podstawa improwizacji, o której tak często zapominamy.

Konstrukcja spektaklu była bardzo rozrywkowa i “growa”, choć gier w klasycznym rozumieniu nie było, niemniej jakość improwizacji, otwartość, i miłe szaleństwo sceniczne performerów dobrze wypełniły swoje zadanie. Już na samym początku wieczoru, zapełniająca się widownia nie oczekiwała ze zniecierpliwieniem na misterium teatru tylko była świadkiem szalonego tańca rozgrzewających się na scenie improwizatorów. Aktorzy jak mniemam, nie byli bardzo doświadczonymi w sztuce improwizacji, jednak ich gotowość na dokonywanie dużych wyborów scenicznych (mówię tu bardziej o sferze fizycznej niż werbalnej), rzucania się w wir improwizacji z impetem i ogromnego wsparcia dawanego grającym na scenie (foley sounds, elementy scenografii) dawało znacznie więcej widowisku niż najśmieszniejsze nawet żarty rzucane na spektaklach w UCB. Co więcej w trakcie wieczoru słyszałem jedną z lepiej zaimprowizowanych piosenek, która poziomem wokalnej ekwilibrystyki i humorem zdecydowanie plasowała się na poziomie wykonów Wayne’a Brady’ego, znanego z amerykańskiego programu telewizyjnego Whose Line Is It Anyway. Była to kołysanka śpiewana dla starej umierającej babci o tym jak owa babcia w młodości pracowała jako tancerka go-go. Ciekawostką był fakt, że gospodarzem całego wieczoru był Szwed, Anders Fors, jeden z coachów grupy Passport.

Tańce w Reckless
Tańce w Reckless

Zachęcony świeżością Reckless, poszedłem na zupełnie inny spektakl: grupa The Original Cast grała show pod tytułem Improvised Williams, czyli improwizowaną sztukę w klimacie Tennessee Williamsa. Tym razem nie było szalonego tańca, za to na wstępie poproszono publiczność o ustalenie przestrzeni, w której miała dziać się sztuka, włącznie z dokładnym ustawieniem konkretnych elementów niewidzialnej scenografii. Następnie zapytano o tytuł, światła zgasły, zapaliły się i spektakl “The Sweaty Day” rozpoczął się. Cała akcja działa się w lobby hoteliku przy Bourbon Street w Nowym Orleanie. Bohaterami była zakochana para pracowników, jędzowata menadżerka hotelu, wredny gość, lekarz i podpity nowojorczyk – całość oscylowała wokół relacji pomiędzy szóstką postaci. Zdecydowanym plusem tej improwizacji było to, że nikt nie próbował być śmieszny. Minusem było to, że to w ogóle nie było śmieszne i mówię to z pełną powagą – improwizacja nawet najbardziej przyziemna bez nuty humoru staje się ciężkostrawna. Niezwykle trudnym jest wyimprowizowanie poważnej sztuki, jeśli cała obsada nie jest doświadczona w pisaniu dramatów – łatwo wówczas wpaść w aktorskie klisze i melodramatyczne sytuacje bez pokrycia. To niestety wydarzyło się podczas tego spektaklu – pod koniec improwizatorzy szukali emocjonalnych reakcji, jednak nie stworzyli odpowiednio bogatej platformy pełnej żywych postaci ze swoją historią oraz mięsistych relacji, aby te emocje mogły jakkolwiek wpłynąć na publiczność. Na obronę warto wspomnieć, że była to ich pierwsza próba mierzenia się z klimatem południowych stanów i pisarstwem Williamsa. Ciekaw jestem bardzo jak ten projekt się rozwinie i chętnie obejrzę ich za 6-12 miesięcy, bo ta formuła potrzebuje okrzepnięcia i osiągnięcia dojrzałości.

Plakat Reckless
Plakat Reckless

Podsumowując, bardzo podoba mi się luźna i eksperymentalna atmosfera teatru Reckless. Zdecydowanie jest to miejsce, które warto odwiedzić będąc w Nowym Jorku, szczególnie jeśli nie chce się stać w ciągnących się w nieskończoność kolejkach do UCB.

Nie mogę też nie wspomnieć o przyjeździe do Nowego Jorku Karoliny Norkiewicz z Humbuka i Oli Skołożyńskiej z Maków Boskich, które ukończyły w tym roku summer intensive w iO Chicago pośród 14 osób z Polski. Ogromnie mnie cieszy fakt, że praktycznie co roku studenci i absolwenci Szkoły Impro oraz osoby związane ze środowiskiem Klubu Komediowego w dużych grupach podróżują do Chicago aby pobierać nauki oraz oglądać Haroldy i nieskończoność pochodnych formatów u samego źródła. W ten sposób w przeciągu 4 lat, przynajmniej 35 osób z Polski ukończyło kurs Harolda w iO.

Ola, Karolina wraz z Lorettą z Nowego Jorku i Akbarem z Pakistanu zagrali, jako grupa Intensity, krótki spektakl w Triple Crown. Z przyjemnością obejrzałem ich montaż scen, który był tak bardzo osadzony w Chicagowskim sposobie improwizowania, że poczułem się znowu jak na dżemie w iO.

Na koniec tylko wspomnę o nowym miejscu dla niezależnej improwizacji – Legion Bar na Williamsburgu podobnie jak Triple Crown zaczyna gościć coraz więcej spektakli. W ostatni poniedziałek zagraliśmy tam z Brandonem Rafalsonem jako I’m Ready To Be A Grandfather i szykujemy się do jutrzejszego, czyli naszego ostatniego przed moim powrotem występu.

I'm ready to be a Grandfather
I’m ready to be a Grandfather

Na tym kończę odcinkową relację z Nowego Jorku. Niedługo wracam do aktywnego, warszawskiego życia Szkoły Impro, Klubu Komediowego, Klancyka, Hofesinki, PiP Showu, Soboty Wieczór, Długopisów… Cieszę się i smutno mi jednocześnie. Zżyłem się z Nowym Jorkiem choć pewnie równie bardzo jak go lubię, też go nie znoszę. Jednak przede wszystkim dowiedziałem się bardzo ważnej rzeczy: życie w Warszawie jest lepsze niż w NYC!

Paweł Najgebauer

Comments

comments