Del Close Marathon 2015

Del Close jest ojcem amerykańskiej, a teraz już światowej improwizacji i nie ma co tu dyskutować, bo tak jest. I UCB, czyli Amy Poehler, Ian Roberts, Matt Walsh, Matt Besser, których Del Close był nauczycielem, mentorem i współpracownikiem, od 17 lat co roku organizują maraton improwizacji, w Nowym Jorku, w swoich teatrach a teraz jeszcze w wielu miejscach dodatkowych, o których nie napiszę nic, bo nie byłam w większości miejsc, ponieważ na jedne spektakl się czeka jakoś z trzy godziny w kolejce i jest to szok. Festiwal trwa trzy dni, w tym roku zagrało na nim 687 grup z Ameryki i trzy z Europy – Islandia, Finlandia i Polska. A Polska to my, Hurt Luster.
Jakże nam jechać i grać w UCB, jakże nam, co się karmią światłem odbitym, zmierzyć się na scenie z ludźmi, co robią Saturday Night Live i Parks and Recreation. To, że tam jedziemy to dla mojej duszy jak wniebowstąpienie, to się nie może wydarzać. A jednak.
I już rozpakowujemy się w Nowym Jorku, w oszałamiającym mieszkaniu znajomych, którzy uprzejmie pojechali na wakacje i zostawili nam czteropokojowego giganta z dwoma łazienkami i podwójnym tarasem. Za dużo dobrego, tak sobie myślałam smażąc rano bekon na pięknej patelni na najpiękniejszej kuchence i popijając kambuczę z hibiskusem.
Bekon. Nie wiem czy jeżdżę do Ameryki po te improwizacje czy tak naprawdę po bekon. Jest szansa, że po bekon.

I idziemy w Nowy Jork, i mamy przez dwa dni warsztaty w UCB różne i śpiewy i skecze i granie i jest dobrze i się czujemy jak w domu, a wszędzie Amy Poehler patrzy ze ścian, i naklejki dobre i pogoda dobra i za dużo dobrego wszystkiego. Może tak być? Może być za dużo dobrego?
Uczymy się na warsztatach i pisaniu skeczy jak podbijać grę i wszystko staje się takie nagle klarowne i zrozumiałe, że skaczę sobie cichutko z radości na 34 ulicy pod UCB, że zrozumiałam, jak to robić i że wiem i rozumiem i jeszcze się śmiali.

W dzień otwarcia festiwalu idziemy luźnym krokiem na konferencję prasową do UCB, mi się ręce pocą, bo będzie tam Amy Poehler. Jak dochodzimy do teatru to się okazuje, że kolejka do 120 osobowego teatru liczy jakieś 500 osób i my na szarym końcu. Słońce wali. Ja nie wytrzymuję. Idę do pani z podstawką (władza) i jadę na Polaka na biedaka, że z Polski, że dziewczyny, że pierwszy raz na festiwalu, że egzotyczne takieśmy i w ogóle zajebiste (no prawda to wszystko jest w sumie, więc jadę na prawdę, a już automatycznie piszę , że na biedaka!) , pani ma łzy w oczach, ale mówi „fire hazard” i koniec. Wszędzie wchodzę całe życie, wszędzie gdzie chcę wchodzę. Zawsze jest sposób, ale baba kuta na cztery nogi, improwizatorka, gramy w te grę jeszcze piętnaście minut, aż zostajemy koleżankami na całe życie i ona mówi, że ma dreszcze, bo takie jesteśmy wspaniałe, ale fire hazard i mamy stać w kolejce, to jest szansa, że wejdziemy na kolejny spektakl.
Rozmowy w tej kolejce, słońce praży, horror, wściekam się i zachowuje jak paskuda, ale moje siostrzyce dzielnie to znoszą i potem już tak nie robiłam, no po co. Kolejki stały się nagle miejscem spotkań, poznawałyśmy ludzi, większość życia festiwalowego dla nas toczyła się w tych wielogodzinnych kolejkach. I potem stałyśmy, pytamy co teraz, ktoś mówi, że Doppelganger, że trzy dziewczyny grają – idziemy.

Doppelganger – jak opisać nieopisywalnie mądry, śmieszny, przełomowy spektakl, żeby to jakoś przełożyć na papier i nie brzmieć jak nudny wariat, który opowiada ci ze szczegółami swoje sny. Nie wiem. Nie wiem jak opisać narrację spektaklu, która zmieniała się w takim tempie, a równocześnie była idealnie wyważona i pasowała do tematyki, jak opisać ich luz, odwagę, decyzyjność, logikę, zaangażowanie i zabawę, jaka miały na tej scenie?!!! Nie ma jak. Siedziałyśmy wyprostowane jak świece, nie drgnęłyśmy przez pół godziny, po czym rzuciłyśmy się do stawania na oklaskach, jak cała widownia, targnięta do góry nagłym zrozumieniem i oszołomieniem – to jest sztuka, w pełnym tego słowa znaczeniu, wychodzi ta komedia po drodze, ale to przede wszystkim jest wyraz czystego poszukiwania czegoś nagłego, jednorazowego, takiego przebłysku co nas niesie i nie chce się być nigdzie indziej. Wzruszone i nagle dzielne, pogadałyśmy z tymi dziewczynami trochę, zaprosiłyśmy do Polski, zachowałam w pamięci. Żeby Sasheer zapamiętać, jak będę w październiku oglądała nowy sezon (41) Saturday Night Live – byłam w szoku i pojechałyśmy leczyć skołatane biedne dusze do domu. Na tarasie z widokiem na Manhattan leżak, relaks, cisza. Potwór nowojorski, ta godzilla nigdy nie zmęczona czai się za wodą i nie wiem czy bym w nim mogła spać. Tutaj mogę.

Na drugi dzień mamy grać, o 19. Występujemy w East Village i sprawdzamy kto koło nas gra i następuje seria omdleń, bo gra Scott Adsit (30 Rock! 30 Rock!), znowu Sasheer i ludzie z Silicon Valley, co uważam, za przegięcie towarzyskie i bez przesady, że my miedzy nimi. A jednak- UCB pokłada w nas nadzieję, że zabawimy ludzi tak samo jak oni, no to dobrze, to zróbmy to.
Histeryczne nerwy opanowują się jakoś o 18 45, i wiemy, że już nie mamy wyjścia, że trzeba coś zagrać po angielsku, w UCB, nie wiadomo czy tam nie ma jakiejś Amy Poehler i wszyscy dookoła są mistrzami i trzeba wyjść, wcześniej potarzać się z radości w garderobie zaskakująco podobnej do naszej klubowej i też maska z Wojen Gwiezdnych wisi na lustrze, co mną wstrząsnęło, jako, że u nas też wisi. I wchodzi do garderoby Zach Woods, przekazuje nam scenę, wchodzimy na scenę i gramy pół godziny dziwactwa polskiego, i tak 10 minut zajęło, żeby się nawzajem wyczuć i po odbębnieniu klasycznej polskiej sceny na temat picia wódki z Jezusem nastąpił przełom i nagle zaczęli się śmiać, bić brawo i nagle ruszył ten spektakl, a my, pozbawione lęku i myśli, że UCB, po prostu robiłyśmy swój świat, nasz, co się pojawia między nami i wszystko jest dla nas w nim zrozumiałe i strasznie lubimy tam żyć.
I już po.
Z nową sławą i chwałą schodzimy do baru, jakieś gratulacje, jakieś komplementy, od razu kolejna drużyna wpuszcza nas na swój spektakl, a tam tłum i uśmiechy do nas i już, jesteśmy w tej rodzinie i tak się cieszę, że to zrobiłyśmy i jestem z nas tak dumna, że praca wykonana, że dobra robota.
A jeszcze wieczorem potem spektakl z ludźmi co piszą Comedy Bang! Bang! więc pędzimy, bo to wariactwo wspaniałe, kto nie zna, niech zobaczy, irytujące straszliwie, ale w swoim stylu i głosem swoim mówi – dobre. A tu nagle niespodzianka, bo się okazuje, że ci, co piszą „Comedy Bang Bang” to są Birthday Boys, grupa improwizatorów i komików, prowadzona przez Boba Odenkirka, który z nimi zrobił skecz show „The Birthday Boys”, a który sam jest biskupem improwizacji i komedii mistrzem mistrzów, co go naród zna z „Breaking Bad” (uh, narodzie, ujrzyj wreszcie płaskość tego serialu), a nikt nie wie, że ten cały Saul to robił i pisał i grał w legendarnym skecz show „Mr Show”, razem z Davidem Crossem.
Tak! To on! Facet z Second City, co razem z Chrisem Farleyem napisał i zrobił najbardziej znany amerykański skecz, Motivational Speaker.
A potem jeszcze film o Delu Closie, ale to jest na osobny wpis, bo to za długo by teraz było. W każdym razie można w skrócie napisać, że ten kult Dela Closa w amerykańskiej improwizacji ma sens, bo gdyby nie on i masa komików, których wychował, to byśmy to tej pory grali w kółko gry i te pytania i te zmiany ról i długa forma gdzieś by tam była w dali, ale on ruszył z posad bryłę i sobie teraz możemy grać te wszystkie haroldy i baty i dekonstrukcje.
Na razie idziemy na Asssscat.

I Amy Poehler też jest, i boję się bardzo, ale idę i daję jej specjalnie przywieziony prezent dla niej i ona mówi do mnie honey i mogłabym się czuć dziewczynką komunijną, ale bez przesady. Jest normalnie. I rozmowa normalna a nie wymieniania uprzejmości i jakoś jest normlanie na tyle, że się rozmawia a nie paple i nie ma wstydu. Wszystko jest możliwe jak się okazuje, myślę sobie patrząc na ten Asssscat, gdzie Amy Poehler z przefarbowanymi włosami na rudo nie jest wcale Leslie Knope, jaką zawsze ją widzę, tylko jest normlanym człowiekiem, śmiesznym, wspaniałym i myślącym, przywódczym, ostrym, a wokół niej te wszystkie postaci znane z ulubionych sitkomów i patrzę na nich i wcale nie mam takiego olśnienia jak na Doppelganger, nie mam tej dziwnej wzniosłości tylko mam super zabawę i rozumiem co inni robią i dlaczego i wiem, że też to umiem i strasznie, strasznie jestem im wdzięczna za to, że mnie tego uczą. Ale jestem też jeszcze bardziej wdzięczna Marcie i Oli, że tu z nimi jestem. Bez nich by nigdy tego nie zrobiła. Jedna osoba tego nie zrobi. Leslie mówi, że trzeba mieć drużynę i to jest prawda.
Moja drużyna grasuje po tym wszystkim w nocnym sklepie i wyżera czipsy warzywne i pije kambuczę – i z sercem szczęśliwym idziemy do domu, a potem na spacer rano i na ostatnie śniadanie amerykańskie z lemoniadą, naleśnikami, goframi ku czci Leslie Knope, z czterema porcjami bekonu ku czci Rona Swansona, i jajkami, pomidorami, guacamole, kawą i wszystkim. Nie został ani okruszek.
I potem już jest Warszawa, gdzie na lotnisku mijamy się z Klancykiem, co właśnie leci do Paryża na festiwal i przez sekundę czuję się bardzo światowo, ale zaraz już wracam do naszej piwniczki i już mi mija oszołomienie UCB, już palę sobie papieroska w szarej komórce (to nie jest jakaś metafora, tak tam po prostu jest) i wiem, że to moje miejsce i trzeba tutaj robić i grać i wspólnie odkrywać swoje własne Haroldy i struktury, ale UCB jest najlepsze na świecie we wszystkim co robi i już.
Dziękuje pozdrawiam do zobaczenia.